Stand-up dla Macieja Brudzewskiego to narkotyk. Od swojego debiutu w stolicy nie może przestać występować przed publicznością i prezentować historii, które rozbawiają publikę w Olsztynie, Giżycku, Szczytnie, Krakowie i Warszawie.
— Skąd pomysł na stand-up?
— Miałem mnóstwo ciekawych historii do opowiedzenia. Miałem przeczucie, że nie tylko mnie one rozbawią. W moim życiu dużo się wydarzyło przez ostatnie pięć lat i chciałem to komuś opowiedzieć. Zacząłem zastanawiać się, jak to zrobić. Na początku pomyślałem, że napiszę scenariusz do filmu, ale przepchnięcie go dalej to trudna sprawa. Później wpadłem na pomysł, że nagram filmiki na YouTube, ale siedzieć w pokoju i opowiadać historie to raczej nędzna sprawa. Wtedy przypomniałem sobie, że istnieje coś takiego jak stand-up. Sprawdziłem, jak wygląda scena w Warszawie i poszedłem na open mic (otwarty mikrofon dla występujących — red). To było jak narkotyk. Oczy publiczności zwrócone w moją stronę. To było coś niesamowitego.
— Gdzie kończy się kabaret, a zaczyna się stand-up?
— Wszystko jest z jednej półki zwanej sceną komediową. Są jednak podstawowe różnice. Przede wszystkim kontakt z publicznością. W kabarecie go nie ma, a w stand-upie masz możliwość odniesienia się do tego, co dzieje się na widowni. Można nawiązać silną relację, można porozmawiać albo nawet stworzyć nowy tekst w trakcie występu. Kolejną różnicą jest kontrowersja panująca na scenie. Można poruszyć każdy możliwy temat, a w kabarecie już tak nie jest. Tematy poruszane na kabaretach są lżejsze, pewnie głównie ze względu telewizję, bo tam nie można powiedzieć przecież o wszystkim.
— Czyli stand-up jest bardziej undergroundowy?
— Można powiedzieć, że aktualnie stand-up to bardziej podziemna scena komediowa. Choć wychodzi już na powierzchnię. Są w końcu programy takie jak: „Tylko dla dorosłych”. To wypływa. Oczywiście jest to okrajane dla telewizji, tematy są lżejsze, ale stand-up jest już na szklanym ekranie.
— Istnieją tematy tabu?
— Nie, ale jak chcemy poruszyć temat bardzo kontrowersyjny, to musimy to zrobić sprytnie. Tak, żeby nie zrazić do siebie publiki. Jeżeli mówimy o pedofilii czy gwałtach, to nie możemy zrobić tego ot tak, żeby tylko się pośmiać. Przecież samo w sobie to nie jest śmieszne. Można użyć takich tematów, żeby np. wzmocnić przekaz.
— Masz przygotowane swoje występy czy idziesz na żywioł?
— Piszę te żarty. To jest cały ułożony program. Czasami jest tak, że mówi się cały program, bo publiczność się świetnie bawi. Zdarza się jednak, że ktoś publiczności coś ciekawego dopowie i zaczynasz się do tego odnosić.
— A inni standuperzy?
— Większość jest gotowa na improwizację.
— Lubisz improwizować?
— Jestem zadowolony, kiedy publiczność przyjmie mój program tak, jakbym chciał, niezależnie od tego, czy był improwizowany, czy nie, i świetnie się bawi. Lubię jednak, kiedy dochodzą smaczki z widowni.
— Zdarzyło się, że publiczność po prostu się nie śmiała podczas występu?
— Oczywiście, to jest najgorsze. W środowisku nazywa się to bombingiem, czyli mówi się tekst, który zazwyczaj wychodzi świetnie, a jedzie się do innego miasta i czasami jest tak, że jest totalna cisza. Wtedy zostaje się z takim kamieniem w gardle. Oczywiście historie są różne i po nieudanym dowcipie przechodzi się do innego. Czasami jest też tak, że kawał publiczność zatka, ale po chwili już puści i wszystko idzie bardzo dobrze.
— Ile osób uprawia stand-up profesjonalnie?
— W Polsce mamy ok. 100 komików.
— Drogą do takiej kariery są otwarte mikrofony?
— To właśnie tak się zaczyna. Nie da rady przyjść i powiedzieć: cześć, chciałbym wziąć udział w twojej imprezie, bo jestem po prostu świetny.
— Można na tym zarobić?
— Można i taki jest mój plan, ale to na pewno po pewnym czasie.
— Ile procent drogi za tobą?
— Obstawiam optymistycznie, że 15 proc.
— Miałem mnóstwo ciekawych historii do opowiedzenia. Miałem przeczucie, że nie tylko mnie one rozbawią. W moim życiu dużo się wydarzyło przez ostatnie pięć lat i chciałem to komuś opowiedzieć. Zacząłem zastanawiać się, jak to zrobić. Na początku pomyślałem, że napiszę scenariusz do filmu, ale przepchnięcie go dalej to trudna sprawa. Później wpadłem na pomysł, że nagram filmiki na YouTube, ale siedzieć w pokoju i opowiadać historie to raczej nędzna sprawa. Wtedy przypomniałem sobie, że istnieje coś takiego jak stand-up. Sprawdziłem, jak wygląda scena w Warszawie i poszedłem na open mic (otwarty mikrofon dla występujących — red). To było jak narkotyk. Oczy publiczności zwrócone w moją stronę. To było coś niesamowitego.
— Gdzie kończy się kabaret, a zaczyna się stand-up?
— Wszystko jest z jednej półki zwanej sceną komediową. Są jednak podstawowe różnice. Przede wszystkim kontakt z publicznością. W kabarecie go nie ma, a w stand-upie masz możliwość odniesienia się do tego, co dzieje się na widowni. Można nawiązać silną relację, można porozmawiać albo nawet stworzyć nowy tekst w trakcie występu. Kolejną różnicą jest kontrowersja panująca na scenie. Można poruszyć każdy możliwy temat, a w kabarecie już tak nie jest. Tematy poruszane na kabaretach są lżejsze, pewnie głównie ze względu telewizję, bo tam nie można powiedzieć przecież o wszystkim.
— Czyli stand-up jest bardziej undergroundowy?
— Można powiedzieć, że aktualnie stand-up to bardziej podziemna scena komediowa. Choć wychodzi już na powierzchnię. Są w końcu programy takie jak: „Tylko dla dorosłych”. To wypływa. Oczywiście jest to okrajane dla telewizji, tematy są lżejsze, ale stand-up jest już na szklanym ekranie.
— Istnieją tematy tabu?
— Nie, ale jak chcemy poruszyć temat bardzo kontrowersyjny, to musimy to zrobić sprytnie. Tak, żeby nie zrazić do siebie publiki. Jeżeli mówimy o pedofilii czy gwałtach, to nie możemy zrobić tego ot tak, żeby tylko się pośmiać. Przecież samo w sobie to nie jest śmieszne. Można użyć takich tematów, żeby np. wzmocnić przekaz.
— Masz przygotowane swoje występy czy idziesz na żywioł?
— Piszę te żarty. To jest cały ułożony program. Czasami jest tak, że mówi się cały program, bo publiczność się świetnie bawi. Zdarza się jednak, że ktoś publiczności coś ciekawego dopowie i zaczynasz się do tego odnosić.
— A inni standuperzy?
— Większość jest gotowa na improwizację.
— Lubisz improwizować?
— Jestem zadowolony, kiedy publiczność przyjmie mój program tak, jakbym chciał, niezależnie od tego, czy był improwizowany, czy nie, i świetnie się bawi. Lubię jednak, kiedy dochodzą smaczki z widowni.
— Zdarzyło się, że publiczność po prostu się nie śmiała podczas występu?
— Oczywiście, to jest najgorsze. W środowisku nazywa się to bombingiem, czyli mówi się tekst, który zazwyczaj wychodzi świetnie, a jedzie się do innego miasta i czasami jest tak, że jest totalna cisza. Wtedy zostaje się z takim kamieniem w gardle. Oczywiście historie są różne i po nieudanym dowcipie przechodzi się do innego. Czasami jest też tak, że kawał publiczność zatka, ale po chwili już puści i wszystko idzie bardzo dobrze.
— Ile osób uprawia stand-up profesjonalnie?
— W Polsce mamy ok. 100 komików.
— Drogą do takiej kariery są otwarte mikrofony?
— To właśnie tak się zaczyna. Nie da rady przyjść i powiedzieć: cześć, chciałbym wziąć udział w twojej imprezie, bo jestem po prostu świetny.
— Można na tym zarobić?
— Można i taki jest mój plan, ale to na pewno po pewnym czasie.
— Ile procent drogi za tobą?
— Obstawiam optymistycznie, że 15 proc.
Michał Krawiel
Maciej Brudzewski
Założyciel komediowej sceny Stand-Up Inferno w Olsztynie, Giżycku i Szczytnie. Przed publicznością pojawił się po raz pierwszy w kwietniu 2015 r., a już w listopadzie znalazł się w finałowej dziesiątce Antrakt Stand-Up Festiwal. Zapalony komik i organizator imprez standupowych.
Założyciel komediowej sceny Stand-Up Inferno w Olsztynie, Giżycku i Szczytnie. Przed publicznością pojawił się po raz pierwszy w kwietniu 2015 r., a już w listopadzie znalazł się w finałowej dziesiątce Antrakt Stand-Up Festiwal. Zapalony komik i organizator imprez standupowych.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez