Paganini gitary to bzdura [ROZMOWA]

2018-09-22 15:00:00 (ost. akt: 2018-09-22 14:41:30)
Paganini gitary to bzdura [ROZMOWA]

W końcówce sierpnia zespół Mr Pollack pojawił się restauracji Ceglana w Mrągowie

Autor zdjęcia: Marek Szymański

Spotkaliśmy się przy okazji koncertu w Mrągowie. Nasz rozmówca okazał się bardzo sympatyczny, miał dużo do powiedzenia i najważniejsze — mówił ciekawie. Z Jackiem Polakiem, a właściwie Mr Pollackiem rozmawiał Marek Szymański.

— Kiedy sięgnąłeś po gitarę?
— Oficjalnie grać zacząłem w 1980 roku. Pierwszą gitarę, jakieś „pudło” Defila, dostałem od mojej mamy na urodziny. Trzy dni później podpiąłem się pod stary gramofon Bambino i tak to się zaczęło. Za tydzień grałem „Dom wschodzącego słońca”. Tak, kombinowałem już wtedy z rockiem, jakieś Claptony, te sprawy.

Pamiętam to, bo byłem wtedy judoką — młodym, sławnym i bogatym (śmiech). Żart, ale faktycznie trenowałem w tamtym czasie judo z profesjonalnym trenerem. Byłem akurat na obozie sportowym w Sochaczewie i mój kolega — Józek Lonczak — miał „pudło” i grał na nim. To on mnie tym „zaszczepił”. Po dwóch dniach grałem na tym poziomie co on. Coś mi się wtedy odblokowało w głowie i wiedziałem co chciałbym robić w życiu (śmiech).

— Pierwszy rockowy zespół z Mielca, który przychodzi mi do głowy to Taurus...
— To był pierwszy mój zespół. Powstał mnie więcej w momencie kiedy skończyłem podstawówkę i szedłem do szkoły średniej, a rozpadł się w 1987-88 roku, jak porozjeżdżaliśmy się na studia. Zaraz potem z moim bratem zaczęliśmy kombinować z Mr. Pollack.

— Powracając do Taurusa, to był w połowie lat osiemdziesiątych szanowany zespół...
— Był, był, ale mieliśmy trochę „szczawikowe” podejście do grania. Mocno popierali nas wtedy panowie z OMPP (Ogólnopolski Młodzieżowy Przegląd Piosenki - dop. red.), którzy znaleźli nam wokalistę. To był fajny facet, ale im się podobał, nam nie. Mieliśmy swojego kandydata do śpiewania, Darka Karpińskiego, który był z nami od początku. Byliśmy już w drugiej dziesiątce zespołów w ogólnopolskim przeglądzie i podobno przymierzali nas do finału. Tylko, że my postawiliśmy na swoim i zmieniliśmy wokalistę. Na tego, którego oni nie cierpieli. I to był właściwie koniec tej naszej kariery (śmiech).

— Od początku Mr. Pollack był projektem gitarowym. Czuć było w tobie, przynajmniej w tym pierwszym okresie, taką fascynację Borysewiczem.
— Możliwe, ale ja nie słuchałem Borysewicza za wiele. Być może mieliśmy podobne spojrzenie, muzyczny smak. Jednak jego fanem nigdy nie byłem. Dopiero kiedy pojawił się projekt Jan Bo. Raczej byłem fanem Gary Moore'a. Kiedy byłem młody to się na nim wzorowałem. Później był Steve Vai. Ktoś mi przyniósł jakąś płytę Davida Lee Rotha z Vaiem na gitarze. Wszystkie solówki z nimi „jechałem” po kolei (śmiech), aż usłyszałem Yngwie Malmsteena i album „Trilogy”. To był dla mnie kosmos. Wtedy nikt tak w Polsce jeszcze nie grał. Ta trójka to mikstura moich inspiracji. Chociaż cenię też Satrianiego, za szczerość.

— W którym momencie pojawiła się klasyka?
— Ona była we mnie w zasadzie od początku. Mieliśmy, a w zasadzie mamy, wujka księdza. Kiedy mieliśmy po 5-6 lat zapraszał mnie i Grześka na plebanię. Miał tam jakąś starą fisharmonię i tak sobie na niej pogrywałem czasami. Jako małe dziecko dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak muzyka klasyczna i mimochodem zacząłem jej słuchać. Rozmarzyłem się, by zagrać coś takiego, ale na bardziej nowoczesną nutę, z większą ekspresją i z tzw. kopem. Udało mi się te marzenia spełnić po latach kiedy z moim bratem byliśmy w Emiratach.

— A co was tam zaniosło?
— Byliśmy na kontrakcie w Abu Dhabi. Graliśmy w klubach dla Amerykanów, którzy tam pracowali. Uczyliśmy się grać wszystko, co oni mogliby znać, Claptona, Bad Company, etc.

— Zaczynaliście obaj w szkole muzycznej Stanisława Steczkowskiego.
— Mieliśmy po 6-7 lat kiedy tam trafiliśmy. Uczył nas śpiewu, ale bardziej pod kątem chóru. Chodziliśmy codziennie na zajęcia i chyba to nas ukształtowało. Chociaż mój brat zaczął grać cztery lata później ode mnie. W 1984 roku założył swój pierwszym zespół (Graal - dop. red.). Grześ jest laureatem 3. nagrody międzynarodowego konkursu perkusyjnego Dubai Drum Off 2011, no i wspiera mnie w Mr Pollack kosztem dobra swojej rodziny od trzydziestu lat. Poza tym jest też aranżerem i producentem większości naszych utworów.

— Po pierwszych lekcjach śpiewu zostałeś sportowcem.
— To dlatego, że dziadek wychowywał nas na krowim mleku (śmiech). Najpierw byłem trampkarzem Stali Mielec, dostawałem nawet dyplomy dla najlepszego piłkarza. Potem było to judo, którym zaraziła nas nasza siostra.

— Kiedy i kto okrzyknął cię „Paganinim gitary”?
— Ten zwrot pojawił się kiedy wydaliśmy płytę „Manhattan-One”. Wymyślił go nasz wydawca. Taka trochę bzdura wyszła, bo przecież Paganini był też gitarzystą (śmiech).

— Jednak nikt ci talentu nie odbierze.
— Tak się w moim życiu ułożyło, że mogę żyć z grania. Wszystko mam właściwie z muzyki. Widocznie Bóg dał mi te rzeczy, bym mógł na nich zarabiać. Coś tam może i jest, bo inaczej by mnie dawno ze sceny przegonili (śmiech).

— Czyli paktu z diabłem nie podpisywałeś?
— Nie, nie. Jestem chrześcijaninem, wiesz — komunia święta, spowiedź raz w miesiącu (śmiech). Staram się zgłębiać to prawdziwe chrześcijaństwo, biblię, początki, szczególnie ojców pustyni. To co teraz widzę, te wszystkie ornamenty, bogactwa — tego w biblii nie odnajduję. Wpoił nam to nasz dziadek, który był filozofem, Nienawidziała go za to cała wieś. Pokazał nam świat bez pudełek i szufladek. Ten świat jest dla nas jednością.

— Wspomniałeś, że to co masz, masz dzięki muzyce. Mało komu w Polsce udaje się zarabiać na muzyce rockowej, metalowej.
— No widzisz, jakoś nam się to udaje. Pierwszą płytę „Qń” wydała nam w 1991 roku firma Loud Out Records Andrzeja Mackiewicza. Następne albumy wydawaliśmy albo z przyjaciółmi, albo sami. Płyta „Black Hawk” pojawiła się dzięki firmie Sikorsky Aircraft, produkującej helikoptery, a potem Metal Mind zmienił okładkę i wydał ją ponownie. Nie chcemy być od nikogo zależni i uwiązani, dlatego nasz najnowszy album wydamy sami.

— Na Mazury przyjeżdżacie dość często. Jak wam się tu u nas gra?
— Macie tu kilka fajnych miejsc do grania, ludzie są wrażliwi i wiedzą o co chodzi. Na pewno będziemy tu wracać.