O szczęściu i kryzysie rozmawiamy z Arturem Gadowskim, wokalistą Iry. Grupa zagrała 4 kwietnia w Olsztynie.
- Urodziłeś się 1 czerwca... w dzień dziecka — jesteś więc dzieckiem szczęścia. Odczuwasz to jakoś szczególnie?
— Tak, w pewnym sensie czuję się dzieckiem szczęścia. Mogę robić w życiu to, co kocham, a to jest ogromne szczęście. Muzyka, czyli moje hobby, pozwala mi zarabiać. Czego można więcej chcieć od życia?
- Ale nie zawsze muzyka dawała ci pełnię szczęścia. Wyjechałeś do Stanów Zjednoczonych, by zarabiać na chleb.
— Wyjechałem, ale nigdy nie porzuciłem muzyki. Nawet jak pracowałem jako malarz pokojowy, to po godzinach zajmowałem się muzyką. Nie miałem z czego żyć, więc musiałem zajmować się innymi rzeczami niż granie. Teraz szczęście wróciło i nie muszę już malować ścian.
- Większym szczęściem jest dla ciebie śpiewanie czy pieniądze, jakie to śpiewanie ci daje?
— Wiesz, najważniejsze jest dla mnie, że mogę robić swoją muzykę, prezentować ją ludziom i koncertować.
- Nawet w czasach kryzysu? A jak ten ciężki czas odczuwa Ira?
— Przyznam się, że odczuwa bardzo, bo mamy przygotowaną płytę. Nie wiemy jednak, kiedy zostanie wydana. My byśmy mogli wypuścić krążek nawet jutro, ale decydujący głos ma firma fonograficzna. My koncertujemy, robimy muzykę i czerpiemy z tego radość. Na pozostałe sprawy nie mamy wpływu. Firma musi zaplanować promocję, wydać na to pieniądze, a czas to pieniądz. To dziwna sytuacja, nikt nie wie, co dzieje się z kryzysem i jak wszystko się potoczy. Płyta miała ukazać się w maju zeszłego roku, ale niestety nie wyszło... Kiedy się pojawi w sklepach? Może w maju tego roku, a jak nie — może we wrześniu.
- Czyli muzyk w kryzysie czeka.
— Dokładnie. Ale na szczęście jeszcze koncertuje.
- Muzyk czeka, koncertuje i ma nadzieję. Na piosence „Nadzieja” wychowało się pokolenie. Czujesz, że to hymn wielu ludzi?
— Cieszę się, że tak mówisz. Tak, to miłe, gdy wiele osób utożsamia się z piosenką, którą śpiewam już dobre kilkanaście lat. Hmm, właściwie to i ja się z nią utożsamiam, skoro tyle lat ją wykonuję.
- Często się rzucasz na publiczność w czasie koncertów?
— Tylko raz w życiu mi się to zdarzyło.
Raz w życiu? Byłam na koncercie Iry w Olsztynie kilka lat temu — wtedy dałeś się ponieść emocjom. Czyżby to był ten jedyny raz?
— A widzisz, był jedyny. Raz w życiu rzuciłem się na publiczność i to było właśnie w twoim mieście.
- W Olsztynie zagracie unplugged. Jaki znaleźliście klucz do nowych aranżacji?
— Większości naszych utworów nie da się zagrać, zamieniając gitarę elektryczną na akustyczną. To zupełnie inna technika gry. Aranże są więc zmienione. Dorzuciliśmy też akordeon, fortepian i przeszkadzajki. Myślę, że jest fajnie. Zagraliśmy już z dziesięć koncertów unplugged i wszyscy się dobrze bawiliśmy. Każdy występ był inny. Ira to nie filharmonia, więc za każdym razem mamy inne pomysły. Nie trzymamy się ściśle określonych ram.
Fotorelację z koncertu znajdziesz TUTAJ
Ada Romanowska
— Tak, w pewnym sensie czuję się dzieckiem szczęścia. Mogę robić w życiu to, co kocham, a to jest ogromne szczęście. Muzyka, czyli moje hobby, pozwala mi zarabiać. Czego można więcej chcieć od życia?
- Ale nie zawsze muzyka dawała ci pełnię szczęścia. Wyjechałeś do Stanów Zjednoczonych, by zarabiać na chleb.
— Wyjechałem, ale nigdy nie porzuciłem muzyki. Nawet jak pracowałem jako malarz pokojowy, to po godzinach zajmowałem się muzyką. Nie miałem z czego żyć, więc musiałem zajmować się innymi rzeczami niż granie. Teraz szczęście wróciło i nie muszę już malować ścian.
- Większym szczęściem jest dla ciebie śpiewanie czy pieniądze, jakie to śpiewanie ci daje?
— Wiesz, najważniejsze jest dla mnie, że mogę robić swoją muzykę, prezentować ją ludziom i koncertować.
- Nawet w czasach kryzysu? A jak ten ciężki czas odczuwa Ira?
— Przyznam się, że odczuwa bardzo, bo mamy przygotowaną płytę. Nie wiemy jednak, kiedy zostanie wydana. My byśmy mogli wypuścić krążek nawet jutro, ale decydujący głos ma firma fonograficzna. My koncertujemy, robimy muzykę i czerpiemy z tego radość. Na pozostałe sprawy nie mamy wpływu. Firma musi zaplanować promocję, wydać na to pieniądze, a czas to pieniądz. To dziwna sytuacja, nikt nie wie, co dzieje się z kryzysem i jak wszystko się potoczy. Płyta miała ukazać się w maju zeszłego roku, ale niestety nie wyszło... Kiedy się pojawi w sklepach? Może w maju tego roku, a jak nie — może we wrześniu.
- Czyli muzyk w kryzysie czeka.
— Dokładnie. Ale na szczęście jeszcze koncertuje.
- Muzyk czeka, koncertuje i ma nadzieję. Na piosence „Nadzieja” wychowało się pokolenie. Czujesz, że to hymn wielu ludzi?
— Cieszę się, że tak mówisz. Tak, to miłe, gdy wiele osób utożsamia się z piosenką, którą śpiewam już dobre kilkanaście lat. Hmm, właściwie to i ja się z nią utożsamiam, skoro tyle lat ją wykonuję.
- Często się rzucasz na publiczność w czasie koncertów?
— Tylko raz w życiu mi się to zdarzyło.
Raz w życiu? Byłam na koncercie Iry w Olsztynie kilka lat temu — wtedy dałeś się ponieść emocjom. Czyżby to był ten jedyny raz?
— A widzisz, był jedyny. Raz w życiu rzuciłem się na publiczność i to było właśnie w twoim mieście.
- W Olsztynie zagracie unplugged. Jaki znaleźliście klucz do nowych aranżacji?
— Większości naszych utworów nie da się zagrać, zamieniając gitarę elektryczną na akustyczną. To zupełnie inna technika gry. Aranże są więc zmienione. Dorzuciliśmy też akordeon, fortepian i przeszkadzajki. Myślę, że jest fajnie. Zagraliśmy już z dziesięć koncertów unplugged i wszyscy się dobrze bawiliśmy. Każdy występ był inny. Ira to nie filharmonia, więc za każdym razem mamy inne pomysły. Nie trzymamy się ściśle określonych ram.
Fotorelację z koncertu znajdziesz TUTAJ
Ada Romanowska
