Gdy przed laty odeszła z Lombardu, założyła własny zespół, z którym osiągnęła sukces. Dziś Wanda wciąż gra z Bandą, ale tylko sezonowo. O getrach, trampkach i opaskach frote, mazurskim azylu, pogoni za Adą Rusowicz i olsztyńskim dworcu... Z Wandą Kwietniewską, wokalistką, rozmawia Łukasz Wieliczko.
— Praca muzyka stała się pracą sezonową. Koncerty, te niebiletowane, a tylko takie gramy, gra się od maja do października, więc głównie w wakacje „rujnujemy” ten nasz rynek muzyczny. Zimą mam więcej czasu…
— Przede wszystkim z rodziną, ale nie tylko. Staram się poszerzać swoją wiedzę z zakresu praw autorskich i praw pokrewnych, ponieważ jestem wiceprzewodniczącą Stowarzyszenia Artystów Wykonawców Polskich, jestem też członkiem zarządu Sekcji B ZAiKS-u. Mam naturę druhny drużynowej i ludzie mnie do takich funkcji wybierają, więc walczę o interesy wszystkich artystów, którzy tu u nas są w wielkiej poniewierce.
I nigdy nie zapomnę sytuacji właśnie z Olsztyna. Przylatuje technika, wali w drzwi i mówi: „Wanda, bierz muzyków, chodźcie na dworzec! Wiecie, co jest?”. Mówię, że pewnie ryba smażona w zalewie octowej albo galart z nóżek, bo co innego mogło być. I niech pan sobie wyobrazi, że tam, nie wiadomo skąd, była tego dnia totalnie świeża, przepyszna szynka!
— Czekam właśnie na mecz piłki ręcznej Polaków z Chorwacją, który będzie o 20:30 (rozmawialiśmy w środę — red.), choć od piłki ręcznej wolę moją ukochaną siatkówkę. Jestem kibicką reprezentacji, ale też pilnie śledzę naszą ligę.
— Jestem w rozterce. Mam ulubionych siatkarzy, ale oni ciągle zmieniają barwy, co roku są bardzo duże rotacje. Najbliżej mi chyba do Resovii. Genialny fanklub i niepowtarzalna atmosfera na hali na Podpromiu. Te ich pieśni po prostu mnie wzruszają. No i Krzysiek Ignaczak gra tam jako libero — bardzo malownicza postać. Poza tym mieszkam w Warszawie, więc z urzędu Politechnika Warszawska. Ale tu nie mamy siatkarskiej hali z prawdziwego zdarzenia, no i sponsora — ci najlepsi szybko są stąd „wyjmowani”, co pokazały przykłady Kubiaka i Bartmana. Śledzę też AZS Olsztyn, bo ten Olsztyn zawsze był mi jakoś bliski. Oprócz siatkówki kocham jeziora, to moja wielka pasja i wielka miłość. Pochodzę z Elbląga, wiele lat jeździłam na wakacje w okolice Rynu, a od kilku posiadam ziemię w okolicach Ostródy i Miłomłyna, skąd do was mam rzut beretem...
— Marek Kapłon był zawsze miłośnikiem sportu, Marek Raduli, mimo frotki, zupełnie nie, ale taki mieliśmy aerobikowy design (śmiech). Te getry i trampki, mój znak rozpoznawczy, zostały mi z czasów uprawiania sportu. Siatkówkę trenowałam jeszcze w czasach licealnych. Gdybym nie została wokalistką, na pewno wylądowałabym na jakimś AWF-ie. Może wyczynowo bym nie grała, ale gdzieś tam przy klubach bym się kręciła. Poza sceną i jeziorami najlepiej czuje się właśnie na sali gimnastycznej — kocham jej zapach, tak jak filharmonii i teatru. Do tej pory grywam towarzysko. Jeżdżę także na nartach, gram w ping-ponga...
— Bardzo miłe stwierdzenie, choć spotykam się z nim po raz pierwszy. Ale słyszałam już różne rzeczy, na przykład że Banda i Wanda to ulubiony zespól gejów.
— Nie mam pojęcia dlaczego (śmiech). Ktoś mi kiedyś powiedział, że geje bardzo lubią… wokalistki. Wracając do twórczości... Coś tam sobie dłubiemy (śmiech). Mamy przygotowaną prawie całą nową płytę, ale wydać dziś album jest bardzo trudno i to się zupełnie nie zwraca. W dobie internetu lepsza jest chyba promocja pojedynczych utworów i takie czasami wypuszczam do sieci i stacji radiowych. Mam w zanadrzu utwór premierowy i chciałabym pokazać go organizatorom premier na festiwalu w Opolu, choć chodzą słuchy, że festiwalu może nie być. Zobaczymy. Ciśnienia, żeby stawać w szranki z młodymi wykonawcami nie mam. Wiem, co znaczy popularność, i wiem, jakie ma zalety i wady.
— Absolutnie! Jestem zachwycona, że mi się to przydarzyło. Serial oglądają kolejne pokolenia i on, dzięki genialnemu scenariuszowi i świetnym aktorom, których mogłam poznać na planie, wytrzymuje próbę czasu. Wiele lat fani prosili mnie, żeby wydać tę muzykę, ale nijak nie mogłam wydobyć tych piosenek, bo właścicielem praw była wytwórnia filmowa, która już nie istnieje. Dlatego kilka lat temu postanowiłam nagrać je na nowo. Muzycy z mojego obecnego składu to ludzie nieco ponad 30-letni. Oni oglądali ten serial jako dzieci. Kazałam im posłuchać tych starych nagrań i zagrać dokładnie tak jak wtedy — to była dla nich wielka frajda. Gdy Marek Raduli posłuchał tego materiału, ledwo odróżnił, że to nie on gra, a jego młodsi koledzy. I z tej muzyki, i z serialu jestem bardzo dumna. Nawet jeśli ktoś powie, że to muzyka dla trzecioklasistów.
— Jakoś tak w Bandzie było, że zawsze miałam wyjątkowych muzyków, którzy mieli bardzo dużą swobodę i mogli realizować swoje pomysły, a to rodziło jakość. Teraz też mam dobry skład — koncertowo „jedziemy” świetnie. Trzy lata temu na 30-lecie w Stodole zaprosiłam wszystkich. Na scenie grał co prawda tylko Marek Raduli, ale był i Henryk Baran, i Jacek Krzaklewski. Marek Kapłon nie, choć bardzo ubolewał. Coś podobnego chciałabym zrobić na 35-lecie, muzycy z wszystkich składów, do tego gościnnie Wojtek Hoffman, z którym znamy się od wielu lat i bardzo lubimy. Myślę także, żeby zaprosić swoich ukochanych siatkarzy, tylko nie wiem, czy oni by śpiewali, czy ja odbijałabym z nimi piłkę (śmiech). Sama ostatnio występowałam gościnnie na 35-leciu zespołu Turbo. Poproszono mnie o zaśpiewanie jednej swojej piosenki i jednej piosenki Turbo — wielkie przeżycie. Spotkałam się ze swoimi przyjaciółmi z Poznania, gdzie mieszkałam kilka lat, oraz z Anją Orthodox, z „Titusem” z Acid Drinkers i Romkiem Kostrzewskim. Fajne, metalowe towarzystwo…
— After party toczyło się już w trakcie koncertu (śmiech). Kto swoje załatwił, mógł udzielać się towarzysko bez ograniczeń. Czasem bywają takie muzyczne okazje do spotkań. W ubiegłym roku odbył się kapitalny koncert legend rocka w Łodzi. Oddział Zamknięty, Kobranocka, Róże Europy i inni niby-zapomniani wykonawcy. Sprzedało się 13 tysięcy biletów. Jest więc głód kapel, które niekoniecznie pojawiają się co sylwestra w telewizji. Funkcjonujemy, tworzymy, żyjemy i mamy się dobrze.
— Stare czasy. Uważam, że stało się dobrze dla muzyki tamtych lat, że odeszłam, czy też zostałam wyrzucona, bo publiczność zyskała kolejny zespół. Zresztą ja lubiłam być panią kierowniczką, a tam rządził menedżer Piotrek Niewiarowski. Z Małgosią bardzo szybko nawiązałyśmy kontakt po tamtym wydarzeniu. Gdybyśmy mieszkały bliżej siebie, byłybyśmy sobie bardzo bliskie. Gosia pochodzi ze Szczecinka — to też człowiek jezior. Dzieli nas odległość, ale od kilku lat przyjeżdża razem ze swoimi psami do mnie na Mazury na kawalątek wakacji. Kocha grzyby, ryby.
— Obejrzałam ją w hali Zamechu, która wiele lat później spłonęła. Przyjeżdżały tam wszystkie gwiazdy, z Jurkiem Połomskim, wciąż aktywnym — słowa uznania — na czele. Rodzice dostali bilety, mój starszy brat, który miał lat 15, zabrał mnie 11-letnią na ten koncert. Ta sztuka w latach 60. była sporym szokiem, ale na mnie większe wrażenie niż te latające po scenie gołe baby zrobiła muzyka — zwaliła mnie z nóg. Bardzo długo stałam w kolejce po autograf do Ady, niestety starsza młodzież mnie stratowała. Ale mam ten autograf! Zdobyłam go w latach 80., jak już byłam znana. Był taki koncert w poznańskiej Arenie, w którym te muzyczne dinozaury grały wspólnie z młodszym pokoleniem. Z jednej strony byłam ja, Janek Borysewicz, Urszula, z drugiej Wojciech Skowroński, Ada Rusowicz i Kasia Sobczyk. Jak zobaczyłam na drzwiach garderoby nazwiska Rusowicz, Sobczyk, Kwietniewska, to myślałam, że umrę ze szczęścia! Weszłam, Ada była w środku. Powiedziałam: „Dzień dobry, pani Ado, mam przynieść herbatę? Buty wyczyścić? Bo coś zrobić muszę!”. Ada spojrzała na mnie i mówi: „Oj, ty głupku, widziałam cię w telewizji i tak myślałam, że jesteś kimś właśnie takim” (śmiech). Mam autografy na płytach Niebiesko-Czarnych, które przytargałam z Elbląga, mam wspólne zdjęcia, zaprzyjaźniłyśmy się niesłychanie. Jej córka Ania do dzisiaj wspomina, że pierwszą lalkę Barbie dostała od cioci Wandy, która przyjechała do Poznania czerwonym kabrioletem (śmiech). Z Anią dwa lata temu grałyśmy wspólny koncert. Kocham ją tak samo jak Adę.
— Byłam pod dworcem, 2-3 lata temu odbierałam stamtąd przyjaciółki mojej córki.
— (śmiech) Z tymi dworcami to jest tak, że my się musieliśmy zawsze dużo najeździć. Rzadko jest tak, żeby muzycy pochodzili z tego samego miasta, więc trzeba się było tłuc z tymi wzmacniaczami po dworcach. Teraz wszyscy mają samochody, wtedy było inaczej. Te dworce w żywot muzyka były wpisane także z innego powodu. W latach 80., kiedy grało się te dwa koncerty dziennie albo i lepiej, zazwyczaj przyjeżdżaliśmy do tych najlepszych hoteli. W Olsztynie był to hotel Kormoran. Nawet w tych najlepszych zjeść najpóźniej można było o godzinie 12. Potem zostawał tylko dworzec. I nigdy nie zapomnę sytuacji właśnie z Olsztyna. Przylatuje technika, wali w drzwi i mówi: „Wanda, bierz muzyków, chodźcie na dworzec! Wiecie, co jest?”. Mówię, że pewnie ryba smażona w zalewie octowej albo galart z nóżek, bo co innego mogło być. I niech pan sobie wyobrazi, że tam, nie wiadomo skąd, była tego dnia totalnie świeża, przepyszna szynka! Ale nie taka jak dzisiaj, pompowana wodą, tylko prawdziwa. Nażarliśmy się tej szynki jak małpa kitu. Była chyba trochę droga, ale wtedy nie było problemu z pieniędzmi, tylko z towarem, którego nie można było nigdzie kupić. Także ten dworzec w Olsztynie jest dla mnie wyjątkowy. Na innych takie cuda mi się nie zdarzały (śmiech). Kompletnie nie rozumiem, dlaczego tak dawno nie grałam u was koncertów. Naprawdę bardzo bym chciała do was przyjechać.
Wanda Kwietniewska
Urodził się w 1957 w Przywidzu na Kaszubach. Założycielka, liderka i wokalistka grupy Wanda i Banda (dawniej Banda i Wanda). Dzieciństwo i młodość spędziła w Elblągu, później przeniosła się do Poznania, gdzie śpiewała w pierwszym składzie zespołu Lombard, dzieląc mikrofon z Grzegorzem Stróżniakiem i Małgorzatą Ostrowską. Od września 1982 występuje z własnym zespołem, z którym nagrała takie hity jak "Hi-Fi" czy "Nie będę Julią". Zespół nagrał też znakomity soundtrack do serialu "Siedem życzeń".