Fotografki z Olsztyna połączyły siły, by pokazać różne oblicza kobiecości

2021-02-20 19:13:00 (ost. akt: 2021-02-19 19:45:38)
Fotografki z Olsztyna połączyły siły, by pokazać różne oblicza kobiecości

Na zdjęciu Małgorzata Jackiewicz-Garniec, kustosz, kierownik Muzeum w Lidzbarku Warmińskim

Autor zdjęcia: Monika Lisowska

Kiedy się z nimi rozmawia, od razu można wyczuć, że ma się do czynienia z osobami, które kochają to, co robią. Mają w sobie ogromną pasję i niesłabnące zainteresowanie osobą, która staje przed obiektywem. Fotografki Monika Lisowska i Weronika Nowokuńska połączyły siły i zaprosiły do udziału w projekcie niezwykłe kobiety. Teraz marzą o tym, by po projekcie pojawiła się wystawa, ale do tego przydałoby im się wsparcie sponsorskie.

Weronika Nowokuńska pasjonuje się fotografią sensualną. Na sesje do niej przychodzą panie, które chcą zatrzymać w kadrze swoją kobiecość. Te kilka godzin przed aparatem to dla nich okazja do tego, by poprawić sobie humor, dowartościować się, przekroczyć swoje ograniczenia.


— Jak narodził się pomysł na projekt fotograficzny, którego bohaterkami będą pracownice Muzeum Warmii i Mazur?
— Pewnego razu na sesję do mnie przyszła kobieta związana z muzeum. Muszę przyznać, że ja, fanka natury, nie bywam zbyt często w muzeach, więc to, co ona mi mówiła, pozwoliło mi nieco inaczej spojrzeć na tę instytucję i na osoby, które w niej pracują. Dostrzegłam w swojej klientce ogromną pasję. To mnie zaintrygowało. Poczułam, że chcę pokazać te skromne i pełne pasji kobiety, które tam pracują. Ale bałam się, że one nie będą tego chciały. Że będą czuły się skrępowane, rozbierając się, choć trochę, przed aparatem. Wymyśliłam więc, że pokażę je tak, jak je widzę: jako silne, piękne, zdolne i wykształcone kobiety współczesności, a z drugiej strony jako zakochane w dawnych epokach, żyjące tym, co było dawniej.

Fot. Weronika Nowokuńska

— A skoro pojawiły się „dawne epoki”, to pojawiła się pewnie i myśl o Monice Lisowskiej, która świetnie radzi sobie z fotografią stylizowaną?
— Z Moniką znamy się od dawna. Podziwiam jej pracę, uważam, że jest wielką artystką, więc kiedy wpadłam na pomysł, by pokazać kobiety pracujące w muzeum w strojach z dawnych epok, to od razu pomyślałam o niej. Najpierw skontaktowałam się z muzeum, żeby zapytać, czy byliby zainteresowani współpracą przy takim projekcie, a kiedy zareagowali pozytywnie, zadzwoniłam do Moniki. Ona także powiedziała, że to cudowny pomysł. Mówiąc szczerze, nie spodziewałam się, że z myśli, która narodziła się podczas obrabiania zdjęć, powstanie aż tak fajny projekt. Przy okazji przekonałam się, że Monika jest nie tylko świetną fotografką, ale także bardzo zorganizowaną osobą. Bez niej to by się nie udało.

— Wasza współpraca układała się bez zarzutu, a jak było z modelkami? Szybko wam zaufały?
— Tak, muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak panie z muzeum poradziły sobie w tej sytuacji. Wiem, że nie było im łatwo, bo muzeum to ich świat, więc to, co ja traktowałam jako scenografię, dla nich było czymś więcej. Nie w każdym miejscu na zamku czuły się tak samo dobrze, bo zbyt dobrze wiedziały, gdzie się znajdują, jakie to miejsce ma znaczenie, co tam się działo. Dla mnie to one były najważniejsze, ale szanowałam ich stosunek do tego miejsca. Kiedy podczas robienia zdjęć rozmawiałyśmy o ich pracy, z każdą chwilą byłam coraz bardziej zachwycona ich pasją i wiedzą. To osoby, które są na swoim miejscu. Nie ma w tym przypadku. A podczas sesji radziły sobie znakomicie. Zaufały nam i naszym pomysłom.

Fot. Monika Lisowska

— Zaufanie to chyba słowo-klucz w tym przypadku. Jak je pani zdobywa?
— Po pierwsze: nie jestem im w tym dłużna. Oferuję im swoją otwartość. Każdą sesję zaczynam też od pytania, dlaczego kobieta się na nią zgłosiła. Czasem to zresztą widać, np. kiedy jakaś mężatka zgłasza się z myślą o prezencie dla ukochanego mężczyzny. Wtedy ma błyszczące miłością oko. Bywa też tak, że zgłasza się do mnie kobieta, która jest niepewna, bo ma byle jaki związek, nie ma poczucia własnej wartości. Bywa, że ja piszczę z radości: „Zobacz, jaka jesteś piękna!”, a ona mówi: „to chyba nie ja”.
Na sesje zgłaszają się też kobiety zranione. Opowiadają mi o bolesnych rozstaniach, zdradach… Moim zadaniem jest przekonaniem jej, że w czasie tej sesji to ona jest najważniejsza, a nie np. ten człowiek, który ją zranił. Zdjęć nie powinno się robić komuś na złość, ale dla siebie. I kobiety coraz lepiej to rozumieją i robią dla siebie coś innego niż pójście do fryzjera lub na paznokcie.

— Czego się pani dowiedziała, dzięki zawodowi, który pani uprawia, o kobietach i kobiecości?
— Przede wszystkim dowiedziałam się dużo o samej sobie. Kiedyś nie byłam aż tak pewna siebie, swojej wartości i kobiecości. Można nie być supermodelką, ale patrzeć na siebie z przyjemnością. Zauważyłam też, że coraz bardziej jesteśmy gotowe, by tę swoją kobiecość eksponować nie tylko przed mężczyznami, ale na przykład wtedy, kiedy wychodzimy z koleżankami. To wtedy zakładamy sukienki i szpilki, a usta malujemy szminką. Podczas sesji z kobietami przekonałam się, że każda z nas jest inna. Mamy inne zawody, sytuacje życiowe, problemy, ale łączy nas to, że właśnie tego, z czym się borykamy, po nas nie widać. Mamy w sobie dużą siłę. I nawet jeśli czasem płaczemy w poduszkę, to na zewnątrz jesteśmy niewzruszone.

— Chyba wracamy do tematu zaufania, ponieważ wydaje mi się, że żeby dowiedzieć się tego wszystkiego, musi pani dotrzeć do tego, co skryte.
— To prawda. Często słyszę od kobiet: „Ale rozbierać to ja się nie będę”. Mówię wtedy ze śmiechem, że nawet nie śmiałabym o to prosić. A później te same kobiety proponują: „A może ja bym rozpięła bluzkę?”, „A może zrobimy ujęcie, na którym jestem bez stanika?”. I nagle okazuje się, że przebieralnia nie jest już potrzebna, bo ubrania fruwają na środku pokoju (śmiech). Ale muszę zaznaczyć, że na fotografiach raczej nie pokazujemy wszystkiego. Sensualność i zmysłowość pojawiają się wtedy, kiedy coś zakrywamy. To dlatego namawiam panie, żeby na sesję przynosiły… za duże ubrania: swetry, męskie koszule, ale też koronki.

— A kompleksy? Da się je zakryć?
— Kobiety mają mnóstwo kompleksów, nawet wtedy, kiedy są tak naprawdę idealne. Ale, jeśli chodzi o pozowanie do zdjęć, to mam na to kilka sposobów. Podpowiadam np. jak usiąść, żeby odjąć sobie kilogramów czy ukryć jakąś nielubianą fałdkę. A dla otuchy pokazuję im swój nieidealny brzuch (śmiech).

Weronika Nowokuńska
Fot. Monika Lisowska
Weronika Nowokuńska

— Wspominała pani o tym, że na sesje u pani kobiety umawiają się czasem, by zrobić fotograficzny prezent swojemu partnerowi. Mężczyźni potrafią to docenić?
— Całkiem niedawno przyszedł do mnie po zdjęcia mąż jednej z klientek. Kiedy wziął je do ręki, nie mógł wyjść z podziwu. Aż zapytałam go, czy nie wiedział, że ma piękną żonę! Wiedział. Mieli czwórkę dzieci, jego żona nie miała figury modelki, a on był nią wyraźnie zachwycony. To było bardzo inspirujące.

— Skoro już mówimy o związkach, to czy robiła pani zdjęcia parom?
— Owszem i bardzo chcę, żeby takich sesji było więcej. Jakiś czas temu, podczas sesji rodzinnej, rodzice trójki dzieci zapytali, czy nie zrobiłabym im zdjęć bez dzieciaków. Zgodziłam się i zaproponowałam, żebyśmy może zmienili scenografię. Byłam pozytywnie zdziwiona tym, że bez trudu się na to zgodzili. Oni pozowali świetnie i świetnie się bawili. Okazało się, że to ja nie mogłam się skupić, mając ich małe, biegające dzieci za towarzystwo (śmiech). Brakowało nam intymności. Lepiej poszło w walentynki. Zrobiłam wtedy naprawdę fajną sesję parze, marzę, żeby było ich więcej.


W projekcie „Kobiety na zamku dawniej i dziś w obiektywie Weroniki Nowokuńskiej i Moniki Lisowskiej” wzięły udział:
dr Kinga Raińska, kustosz dyplomowany, zastępczyni dyrektora ds. muzealnych
Małgorzata Jackiewicz-Garniec, kustosz, kierownik Muzeum w Lidzbarku Warmińskim
Dominka Kałabun, asystent w Dziale Sztuki Dawnej i Rzemiosła Artystycznego
Renata Wielgan, plastyk
Izabela Sobota, sekretarka


Monika Lisowska, fotografka i mama na pełny etat, w zdjęciach widzi magię. Tą pasją zaraził ją dziadek. W minionym roku na wystawach mogliśmy oglądać zdjęcia z cyklu „Sierpniowe portrety okiem Moniki Lisowskiej”. Pokazała na nich swoich synów w strojach z Powstania Warszawskiego.


— Kiedy rozmawiałyśmy jakiś czas temu, przyznała pani, że dobra współpraca fotografów działających w tym samym regionie nie jest oczywistą sprawą.
— To prawda. Sama mam na koncie niekoniecznie dobre doświadczenia w tym zakresie. Z Weroniką znamy się jednak od lat, wiem, że jest nie tylko zdolną fotografką, ale i wspaniałym człowiekiem. Przekonałam się o tym także wtedy, kiedy prywatnie poprosiłam ją o pomoc. Jej pomysł natychmiast mnie zachwycił, dlatego nie zastanawiałam się długo nad tym, czy wziąć udział w projekcie. Kiedy uczymy się historii, rzadko słyszymy o kobietach. Mamy królów, mamy rycerzy, co zwyciężali wojny, odważnych giermków, którzy narażali życie, ale kobiet właściwie w tej historii nie mamy. Także nasz zamek w Lidzbarku Warmińskim kojarzony jest z mężczyznami. Tymczasem warto przypominać, że kobiety były i są jego ważną częścią.

Fot. Weronika Nowokuńska

— A skoro o kobietach mowa… Czy wyszła pani z tego spotkania artystycznego z większą wiedzą o nas, kobietach?
— Oczywiście! Uczyłyśmy się od siebie nawzajem. Na początku niepokój był po obu stronach. Czułam dużą presję związaną z zaufaniem, jakim nas obdarzono, a które traktuję jak wyróżnienie. Wiem też, że strach pojawiał się u pań, które nam pozowały. On się zmniejszał jednak wraz z upływem czasu i poczuciem, że to, co się dzieje, jest naprawdę fajne. Sporo w tym zasługi także naszych wizażystek, które jako pierwsze miały okazję oswoić z tą nową sytuacją bohaterki naszej sesji, wprowadzić je w klimat. Warto zaznaczyć jednak, że nie tylko modelki musiały nabrać do nas zaufania, ale i my do nich. Jesteśmy bardzo wdzięczne panu Piotrowi Żuchowskiemu, dyrektorowi Muzeum Warmii i Mazur, że umożliwił nam pracę w murach zamku.

— I pomyśleć, że niewiele zabrakło, a sesji mogło nic nie być!
— To prawda, do ostatniej chwili nie byłyśmy pewne, czy zdjęcia uda się zrealizować w wyznaczonym terminie, bo tego dnia, kiedy miałyśmy pojechać do Lidzbarka Warmińskiego, Olsztyn został zasypany śniegiem. Od wczesnego ranka martwiłyśmy się, czy dojedziemy na miejsce (śmiech).

— Do projektu „Kobiety na zamku dawniej i dziś w obiektywie Weroniki Nowokuńskiej i Moniki Lisowskiej” wniosła pani do niego swoją wrażliwość estetyczną, ponieważ to właśnie w fotografiach stylizowanych się pani specjalizuje.
— To mój ukochany rodzaj fotografii. Tym, co mnie fascynuje jest fine art [fotografia, dla której charakterystyczne jest subiektywne wyrażanie intencji autora, a nie obiektywne odzwierciedlanie rzeczywistości – przyp. DBP]. W najbliższym czasie chcę się skupić na fotografii historycznej, ale nie odpuszczę moich plenerów (śmiech).

— Plenery to jedno, ale z tego, co wiem, to i pod dachem może pani przyjmować swoich modeli i modelki?
— Tak, właśnie dostałam klucze do nowego studia, które własnoręcznie zbudował mój mąż, Krzysiek. Jestem z niego bardzo dumna i czuję dużą wdzięczność za to, że stworzył mi warunki do komfortowej pracy. Obecnie jestem na etapie przenoszenia sprzętu do studia i już niedługo mam nadzieję w nim działać. Na pewno będzie sporo zabawy ze światłem, bo to chcę w najbliższym czasie przećwiczyć, by jeszcze lepiej oddać istotę fine art.

Monika Lisowska
Fot. Weronika Nowokuńska
Monika Lisowska

— Czym jest dla pani kobiecość?
— Powiedziałabym, że, z definicji, składają się na nią eteryczność, delikatność, piękno. Ale, z drugiej strony, ja na kobiety patrzę trochę inaczej. Być może z racji moich doświadczeń życiowych, być może z uwagi na pracę… Dla mnie kobieta jest więc tą silną, tą, która scala, tą, dzięki której dzieją się inne rzeczy, a która, niestety, często zostaje w cieniu, a profity z jej działalności czerpie ktoś inny. Przeważnie: mężczyzna. I chyba dlatego chciałam pokazać na swoich fotografiach kobiety jako osoby, które mają siłę sprawczą.

— Mam wrażenie, że dzięki temu połączeniu sił, udało się paniom wydobyć dla świata właśnie te dwa oblicza kobiecości. To, które prezentujemy oficjalnie, ubrane od stóp do głów, i to, które zostawiamy dla siebie i dla tych, których jesteśmy gotowe mieć blisko siebie, kiedy ten oficjalny kostium zdejmujemy.
— Odbieram to podobnie. Na zdjęciach sensualnych widzimy kobiety, które zdają się mówić „jestem krucha i wrażliwa”, a na moich dopowiadają „… ale zmuszacie mnie do tego, żebym była władcza i silna”.

— Zapytałam o istotę kobiecości, więc zapytam i o to, czym dla pani jest fotografia?
— Magią. Pamiętam, że kiedy miałam 5-6 lat, robiłam zdjęcia z dziadkiem, a później je z nim wywoływałam. Już wtedy uważałam, że to niesamowite: można zatrzymać chwilę, by później do niej wrócić. Mam świadomość, że w fotografii było już chyba wszystko. Tym, co ja mogę wnieść do niej nowego, jest moje spojrzenie: na fotografowany przedmiot czy osobę. To nie jest wówczas reportaż, ale moja, odrealniona nieco, wizja. To mnie zachwyca. Fotografowanie jest dla mnie też rodzajem „odbarczania”. Ja przy tym odpoczywam. Choć skłamałabym, mówiąc, że fotografia nie dostarcza mi stresu (śmiech). Mam poczucie, że fotografia stanowi też narzędzie do budowania porozumienia z innymi, a dyskusje o niej łączą ludzi.

Daria Bruszewska-Przytuła
d.bruszewska@gazetaolsztynska.pl

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. magda #3060967 22 lut 2021 09:54

    Za te skakanie w buciorach po meblach ta młoda "fotografka" powinna dostać kopa w dupę.

    Ocena komentarza: warty uwagi (3) ! - + odpowiedz na ten komentarz