Olsztyn jest miastem o wielkim potencjale kulturowym. Stąd potrzebuje ludzi, którzy ten potencjał zauważą i zdołają wykorzystać. Jedną z takich osób jest z pewnością Mateusz Mirczyński, scenarzysta, muzyk, aktor oraz prezes teatru Kloszart. Dlaczego warto zarażać dzieci miłością do teatru? Czy lockdown może pobudzać kreatywność? Mateusz ma na ten temat własną teorię...
— Utrzymuję się głównie z aktorstwa, ale ostatnio chyba najbliżej mi do muzyki. Mam w niej największą swobodę twórczą. Piszę teksty, komponuję melodie a dodatkowo często do nich tworzę teledyski, więc angażuję się wielotorowo. Do tego niedługo dojdzie jeszcze cały kontekst związany z występem na żywo, który także daje spore pole do popisu.
— Niestety tak (śmiech). Nie wiem, z czego dokładnie to wynika. Może jest to kwestia różnych stanów emocjonalnych, inspiracji, które działają na mnie w danej chwili. Tworzę od muzyki elektronicznej, poprzez rock, metal, pop, aż po poezję śpiewaną, którą zaprezentuję na koncercie. Robię również rap, robię dziwa, których czasem sam nie umiem określić. Na pewno jest to dla mnie jeden ze sposobów na wyrażenie siebie. Na pokazanie swoich przeżyć w sposób ciekawy i autentyczny. Chcę tworzyć póki mam w sobie inspirację, bo może za kilka lat już zgaśnie i nie wróci. Robię więc tyle, na ile pozwala mi czas i energia.
— Po liceum pojechałem do Krakowa i przez rok uczyłem się w prywatnej szkole aktorskiej. Później wróciłem do Olsztyna i zacząłem studiować filozofię. Dowiedziałem się, że na uniwersytecie jest grupa teatralna. Okazało się, że szukają nie tylko aktorów, lecz także reżyserów, scenarzystów itd. Spytałem: mogę zrobić spektakl? Powiedzieli: jak najbardziej! Więc zacząłem współpracować i z czasem rozbestwiłem się tam trochę (śmiech). Przejmowałem coraz więcej obowiązków, coraz więcej odpowiedzialności. I tak wyszło, dosyć chyba naturalnie, że zostałem później prezesem.
— Stres może wiązać się ze wszystkim. Bardzo dużo zależy od podejścia, bo dla kogoś sama podróż autobusem może być bardzo stresująca. Na pewno bycie prezesem takiej grupy to spore wyzwanie, zwłaszcza gdy realizuje się dużo projektów. Gdy dużo osób polega na mnie, gdy trzeba żeby wszystko się udało, żeby było miło i sympatycznie. Żeby uniknąć przykrych niespodzianek. Nie zawsze się udaje. Stres na pewno się zdarza. Ale zdecydowanie więcej jest dobrych wspomnień, mam dużo satysfakcji z tej pracy. Bardzo się cieszę, że moja twórcza ścieżka potoczyła się właśnie w taki sposób.
— Chyba najwięcej emocji budzą we mnie improwizacje, które cyklicznie organizowaliśmy najpierw w pubie „Mech”, przekształconym później na „LAS”. Powstała tam mała społeczność. Przychodziło do nas co miesiąc bardzo dużo wspaniałych ludzi. Uwalnialiśmy mnóstwo kreatywności i pozytywnej energii na scenie z europalet (śmiech). Stworzyliśmy taką undergroundową przestrzeń, w której czasem poruszaliśmy trudne, kontrowersyjne tematy, momentami bardzo osobiste dla nas. Bez blokad i tematów tabu. Wymienialiśmy się tą wrażliwością. Myślę, że mogło to uwolnić wiele osób. Ludzie tańczyli, śpiewali, wywracali się, walczyli, robili fikołki. Działy się różne dziwy, wszystkie chwyty były dozwolone. Ale wszystko odbywało się w obrębie sceny. Mimo, że jedyną cechą wspólną z teatrem jaki powszechnie znamy były “scena” i “aktorzy”, to miałem poczucie, że taki właśnie taki powinien być teatr. Autentyczny i wyzwalający.
— Mam nadzieję. Myślę, że w pewnym stopniu to się na pewno udało. Czasem dostaję jeszcze wiadomości od dzieci, które chodziły na nasze spotkania. I wiem, że nadal ich to interesuje, nadal rozwijają własne talenty. Pewnego razu, jako gimnazjalista, sam wybrałem się na zajęcia teatralne. I zostało to ze mną do końca życia. Krzysztof Legowicz legendarny pedagog teatralny prowadził zajęcia w naszym Gimnazjum nr 13 w Olsztynie. Pod koniec zajęć zorganizował on konkurs „na pinezkę”. Każdy aktor musiał stać nieruchomo na scenie. Ten, kto wytrzymał najdłużej, wygrywał. Byłem tak dobry w staniu nieruchomo, że nagroda przypadła mnie (śmiech). Mimo, że to były jedyne zajęcia, na których byłem, to zapamiętałem je do końca życia.
Między innymi stąd uważam, że dla dzieci takie zajęcia są bardzo ważne. Zdobyte w ten sposób doświadczenia pozostają w pamięci bardzo długo. A taka inspiracja może przeobrazić się w coś większego. Podobnie jak u mnie.
— Głównie były to filmy i zdjęcia. Jako agenda Akademickiego Centrum Kultury mieliśmy zajęcia zdalne, pracowaliśmy nad scenariuszami. Spotykaliśmy się co tydzień, robiliśmy burzę mózgów, szukaliśmy pomysłów do filmów. Później przekształcało się to w scenariusze, które podczas pierwszej odwilży byliśmy w stanie zrealizować. Nakręciliśmy krótkometrażowy, dziesięciominutowy film pt. „Wszystko w porządku”, który wysyłamy aktualnie na festiwale międzynarodowe. W międzyczasie uruchomiliśmy studio fotograficzne w Kloszarcie, które ludzie wynajmowali i realizowali sesje. Gdy mogliśmy, robiliśmy sesje zdjęciowe. Jedna z sesji, pt. Kortowid, została zrealizowana z genialnym fotografem Przemysławem Kochem. Zdjęcia z tego projektu są teraz wystawione w olsztyńskiej Kotłowni i w warszawskich Błoniach w Centrum Sportu.
— Przed pandemią praktycznie na nic nie miałem czasu. Tak przynajmniej sobie tłumaczyłem. Miałem bardzo dużo pomysłów. Jednak nigdy nie mogłem wygospodarować paru chwil, by usiąść, skupić się na sobie i własnych indywidualnych projektach. Nagle przychodzi pandemia, nie można wyjść z domu. Więc w końcu zabrałem się za te projekty. Tak właśnie powstały moje piosenki, moje obrazy, scenariusze itp. Był to na pewno twórczy okres. Zacząłem od pisania codziennie jednej piosenki. Później codziennie był jeden rysunek. W międzyczasie pracowałem nad bardziej ambitnymi projektami i wrzucałem je do sieci. Oczywiście potem musiałem wrócić do rzeczywistości, do starego życia. Od tamtej pory pracuję w formie hybrydowej — łączę sztukę z codziennymi obowiązkami.
— Jestem podekscytowany! Miałem takie momenty, że myślałem: „Kurde. Ludzie przyjdą, nie spodoba się im i co?”. Ale skoro Mandaryna podniosła się po występie w 2005, to ze mną nie może być gorzej (śmiech). A tak na poważnie, to każdy zna moją twórczość. Nikt nie idzie tam w ciemno. Jestem dobrze przygotowany i lubię ten materiał. Nie mogę się doczekać zagrać te utwory na żywo. Na pewno będzie to wyjątkowe doświadczenie po rocznej alienacji i wrzucaniu twórczości do sieci.
— Będą to piosenki głównie z początku pandemii, kiedy bardzo dużo pisałem utworów na gitarę. Ten koncert miał się odbyć jeszcze w październiku 2020 r. Druga fala pokrzyżowała te plany i występ trzeba było przenieść. Przygotowałem dwanaście utworów trochę o Polsce, trochę o życiu, trochę o śmierci, trochę o miłości, trochę o samotności, trochę o człowieku samym w sobie. Mam nadzieję, że nie będzie zbyt banalnie. Starałem się kreatywnie uchwycić te tematy, choć wałkowane są one w muzyce już od wielu lat. Sęk w tym, by znaleźć świeży sposób na ich opowiadanie.
— Właściwie już na długo przed rozpoczęciem studiów filozoficznych myślałem: „Kurczę, tak długo dojrzewają we mnie pewne idee. Może spiszę własny traktat?! Spiszę go i przekażę ludzkości? Z całą pewnością w ten sposób zbawię świat!”. Ale później puknąłem się w głowę. Komu będzie się chciało w tych czasach czytać traktat filozoficzny? Idee, koncepcje życia, wartości są teraz przekazywane najczęściej za pośrednictwem sztuki. Więc postanowiłem połączyć myśl filozoficzną z obrazami, z muzyką, filmem. I w taki sposób przekazuję moje myśli, wartości, komentarze do otaczającego świata. Średnio już wierzę w zbawienie świata, ale wiem, że wiele osób bardzo docenia moją twórczość i to mi wystarcza.
Studia filozoficzne na pewno mi pomogły. Dzięki nim odkryłem wiele wartościowych dzieł do przeczytania, które stanowiły bogate źródło inspiracji.
— Olsztyn przez ostatnie lata zdecydowanie rozwija się w tym kierunku. MOK robi super robotę, Warmiński Fundusz Filmowy działa ekstra, jest mnóstwo inicjatyw oddolnych i zdolnych artystów w naszym mieście. Czy moglibyśmy bardziej? Zawsze da się bardziej. Marzy mi się, żeby kultura nie była na szarym końcu budżetu miasta i żeby ludzie kultury byli bardziej doceniani.
Olsztyn jest dosyć pokręcony, jeśli chodzi o historię i jego tożsamość. Z jednej strony można to odbierać jako wadę, bo nie jesteśmy tak spójni kulturowo, jednolici. Z drugiej strony myślę, że daje to bardzo szerokie możliwości do eksplorowania tematu. Do pokazywania wielu różnych historii tego samego miejsca. Na pewno można jeszcze bardzo dużo tutaj zrobić i kibicuję naszym lokalnym artystom.
p.snopkow@gazetaolsztynska.pl
Mirczyński • AKUSTYCZNIE
LAS
Olsztyn, ul. Prosta 38
24 lipca 20:30
Wstęp: 10 pln
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez