Kiedy się z nimi rozmawia, od razu można wyczuć, że ma się do czynienia z osobami, które kochają to, co robią. Mają w sobie ogromną pasję i niesłabnące zainteresowanie osobą, która staje przed obiektywem. Fotografki Monika Lisowska i Weronika Nowokuńska połączyły siły i zaprosiły do udziału w projekcie niezwykłe kobiety. Teraz marzą o tym, by po projekcie pojawiła się wystawa, ale do tego przydałoby im się wsparcie sponsorskie.
Weronika Nowokuńska pasjonuje się fotografią sensualną. Na sesje do niej przychodzą panie, które chcą zatrzymać w kadrze swoją kobiecość. Te kilka godzin przed aparatem to dla nich okazja do tego, by poprawić sobie humor, dowartościować się, przekroczyć swoje ograniczenia.
— Pewnego razu na sesję do mnie przyszła kobieta związana z muzeum. Muszę przyznać, że ja, fanka natury, nie bywam zbyt często w muzeach, więc to, co ona mi mówiła, pozwoliło mi nieco inaczej spojrzeć na tę instytucję i na osoby, które w niej pracują. Dostrzegłam w swojej klientce ogromną pasję. To mnie zaintrygowało. Poczułam, że chcę pokazać te skromne i pełne pasji kobiety, które tam pracują. Ale bałam się, że one nie będą tego chciały. Że będą czuły się skrępowane, rozbierając się, choć trochę, przed aparatem. Wymyśliłam więc, że pokażę je tak, jak je widzę: jako silne, piękne, zdolne i wykształcone kobiety współczesności, a z drugiej strony jako zakochane w dawnych epokach, żyjące tym, co było dawniej.
— Z Moniką znamy się od dawna. Podziwiam jej pracę, uważam, że jest wielką artystką, więc kiedy wpadłam na pomysł, by pokazać kobiety pracujące w muzeum w strojach z dawnych epok, to od razu pomyślałam o niej. Najpierw skontaktowałam się z muzeum, żeby zapytać, czy byliby zainteresowani współpracą przy takim projekcie, a kiedy zareagowali pozytywnie, zadzwoniłam do Moniki. Ona także powiedziała, że to cudowny pomysł. Mówiąc szczerze, nie spodziewałam się, że z myśli, która narodziła się podczas obrabiania zdjęć, powstanie aż tak fajny projekt. Przy okazji przekonałam się, że Monika jest nie tylko świetną fotografką, ale także bardzo zorganizowaną osobą. Bez niej to by się nie udało.
— Tak, muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak panie z muzeum poradziły sobie w tej sytuacji. Wiem, że nie było im łatwo, bo muzeum to ich świat, więc to, co ja traktowałam jako scenografię, dla nich było czymś więcej. Nie w każdym miejscu na zamku czuły się tak samo dobrze, bo zbyt dobrze wiedziały, gdzie się znajdują, jakie to miejsce ma znaczenie, co tam się działo. Dla mnie to one były najważniejsze, ale szanowałam ich stosunek do tego miejsca. Kiedy podczas robienia zdjęć rozmawiałyśmy o ich pracy, z każdą chwilą byłam coraz bardziej zachwycona ich pasją i wiedzą. To osoby, które są na swoim miejscu. Nie ma w tym przypadku. A podczas sesji radziły sobie znakomicie. Zaufały nam i naszym pomysłom.
— Po pierwsze: nie jestem im w tym dłużna. Oferuję im swoją otwartość. Każdą sesję zaczynam też od pytania, dlaczego kobieta się na nią zgłosiła. Czasem to zresztą widać, np. kiedy jakaś mężatka zgłasza się z myślą o prezencie dla ukochanego mężczyzny. Wtedy ma błyszczące miłością oko. Bywa też tak, że zgłasza się do mnie kobieta, która jest niepewna, bo ma byle jaki związek, nie ma poczucia własnej wartości. Bywa, że ja piszczę z radości: „Zobacz, jaka jesteś piękna!”, a ona mówi: „to chyba nie ja”.
Na sesje zgłaszają się też kobiety zranione. Opowiadają mi o bolesnych rozstaniach, zdradach… Moim zadaniem jest przekonaniem jej, że w czasie tej sesji to ona jest najważniejsza, a nie np. ten człowiek, który ją zranił. Zdjęć nie powinno się robić komuś na złość, ale dla siebie. I kobiety coraz lepiej to rozumieją i robią dla siebie coś innego niż pójście do fryzjera lub na paznokcie.
— Przede wszystkim dowiedziałam się dużo o samej sobie. Kiedyś nie byłam aż tak pewna siebie, swojej wartości i kobiecości. Można nie być supermodelką, ale patrzeć na siebie z przyjemnością. Zauważyłam też, że coraz bardziej jesteśmy gotowe, by tę swoją kobiecość eksponować nie tylko przed mężczyznami, ale na przykład wtedy, kiedy wychodzimy z koleżankami. To wtedy zakładamy sukienki i szpilki, a usta malujemy szminką. Podczas sesji z kobietami przekonałam się, że każda z nas jest inna. Mamy inne zawody, sytuacje życiowe, problemy, ale łączy nas to, że właśnie tego, z czym się borykamy, po nas nie widać. Mamy w sobie dużą siłę. I nawet jeśli czasem płaczemy w poduszkę, to na zewnątrz jesteśmy niewzruszone.
— To prawda. Często słyszę od kobiet: „Ale rozbierać to ja się nie będę”. Mówię wtedy ze śmiechem, że nawet nie śmiałabym o to prosić. A później te same kobiety proponują: „A może ja bym rozpięła bluzkę?”, „A może zrobimy ujęcie, na którym jestem bez stanika?”. I nagle okazuje się, że przebieralnia nie jest już potrzebna, bo ubrania fruwają na środku pokoju (śmiech). Ale muszę zaznaczyć, że na fotografiach raczej nie pokazujemy wszystkiego. Sensualność i zmysłowość pojawiają się wtedy, kiedy coś zakrywamy. To dlatego namawiam panie, żeby na sesję przynosiły… za duże ubrania: swetry, męskie koszule, ale też koronki.
— Kobiety mają mnóstwo kompleksów, nawet wtedy, kiedy są tak naprawdę idealne. Ale, jeśli chodzi o pozowanie do zdjęć, to mam na to kilka sposobów. Podpowiadam np. jak usiąść, żeby odjąć sobie kilogramów czy ukryć jakąś nielubianą fałdkę. A dla otuchy pokazuję im swój nieidealny brzuch (śmiech).
— Całkiem niedawno przyszedł do mnie po zdjęcia mąż jednej z klientek. Kiedy wziął je do ręki, nie mógł wyjść z podziwu. Aż zapytałam go, czy nie wiedział, że ma piękną żonę! Wiedział. Mieli czwórkę dzieci, jego żona nie miała figury modelki, a on był nią wyraźnie zachwycony. To było bardzo inspirujące.
— Owszem i bardzo chcę, żeby takich sesji było więcej. Jakiś czas temu, podczas sesji rodzinnej, rodzice trójki dzieci zapytali, czy nie zrobiłabym im zdjęć bez dzieciaków. Zgodziłam się i zaproponowałam, żebyśmy może zmienili scenografię. Byłam pozytywnie zdziwiona tym, że bez trudu się na to zgodzili. Oni pozowali świetnie i świetnie się bawili. Okazało się, że to ja nie mogłam się skupić, mając ich małe, biegające dzieci za towarzystwo (śmiech). Brakowało nam intymności. Lepiej poszło w walentynki. Zrobiłam wtedy naprawdę fajną sesję parze, marzę, żeby było ich więcej.
W projekcie „Kobiety na zamku dawniej i dziś w obiektywie Weroniki Nowokuńskiej i Moniki Lisowskiej” wzięły udział:
dr Kinga Raińska, kustosz dyplomowany, zastępczyni dyrektora ds. muzealnych
Małgorzata Jackiewicz-Garniec, kustosz, kierownik Muzeum w Lidzbarku Warmińskim
Dominka Kałabun, asystent w Dziale Sztuki Dawnej i Rzemiosła Artystycznego
Renata Wielgan, plastyk
Izabela Sobota, sekretarka
Monika Lisowska, fotografka i mama na pełny etat, w zdjęciach widzi magię. Tą pasją zaraził ją dziadek. W minionym roku na wystawach mogliśmy oglądać zdjęcia z cyklu „Sierpniowe portrety okiem Moniki Lisowskiej”. Pokazała na nich swoich synów w strojach z Powstania Warszawskiego.
— To prawda. Sama mam na koncie niekoniecznie dobre doświadczenia w tym zakresie. Z Weroniką znamy się jednak od lat, wiem, że jest nie tylko zdolną fotografką, ale i wspaniałym człowiekiem. Przekonałam się o tym także wtedy, kiedy prywatnie poprosiłam ją o pomoc. Jej pomysł natychmiast mnie zachwycił, dlatego nie zastanawiałam się długo nad tym, czy wziąć udział w projekcie. Kiedy uczymy się historii, rzadko słyszymy o kobietach. Mamy królów, mamy rycerzy, co zwyciężali wojny, odważnych giermków, którzy narażali życie, ale kobiet właściwie w tej historii nie mamy. Także nasz zamek w Lidzbarku Warmińskim kojarzony jest z mężczyznami. Tymczasem warto przypominać, że kobiety były i są jego ważną częścią.
— Oczywiście! Uczyłyśmy się od siebie nawzajem. Na początku niepokój był po obu stronach. Czułam dużą presję związaną z zaufaniem, jakim nas obdarzono, a które traktuję jak wyróżnienie. Wiem też, że strach pojawiał się u pań, które nam pozowały. On się zmniejszał jednak wraz z upływem czasu i poczuciem, że to, co się dzieje, jest naprawdę fajne. Sporo w tym zasługi także naszych wizażystek, które jako pierwsze miały okazję oswoić z tą nową sytuacją bohaterki naszej sesji, wprowadzić je w klimat. Warto zaznaczyć jednak, że nie tylko modelki musiały nabrać do nas zaufania, ale i my do nich. Jesteśmy bardzo wdzięczne panu Piotrowi Żuchowskiemu, dyrektorowi Muzeum Warmii i Mazur, że umożliwił nam pracę w murach zamku.
— To prawda, do ostatniej chwili nie byłyśmy pewne, czy zdjęcia uda się zrealizować w wyznaczonym terminie, bo tego dnia, kiedy miałyśmy pojechać do Lidzbarka Warmińskiego, Olsztyn został zasypany śniegiem. Od wczesnego ranka martwiłyśmy się, czy dojedziemy na miejsce (śmiech).
— To mój ukochany rodzaj fotografii. Tym, co mnie fascynuje jest fine art [fotografia, dla której charakterystyczne jest subiektywne wyrażanie intencji autora, a nie obiektywne odzwierciedlanie rzeczywistości – przyp. DBP]. W najbliższym czasie chcę się skupić na fotografii historycznej, ale nie odpuszczę moich plenerów (śmiech).
— Tak, właśnie dostałam klucze do nowego studia, które własnoręcznie zbudował mój mąż, Krzysiek. Jestem z niego bardzo dumna i czuję dużą wdzięczność za to, że stworzył mi warunki do komfortowej pracy. Obecnie jestem na etapie przenoszenia sprzętu do studia i już niedługo mam nadzieję w nim działać. Na pewno będzie sporo zabawy ze światłem, bo to chcę w najbliższym czasie przećwiczyć, by jeszcze lepiej oddać istotę fine art.
— Powiedziałabym, że, z definicji, składają się na nią eteryczność, delikatność, piękno. Ale, z drugiej strony, ja na kobiety patrzę trochę inaczej. Być może z racji moich doświadczeń życiowych, być może z uwagi na pracę… Dla mnie kobieta jest więc tą silną, tą, która scala, tą, dzięki której dzieją się inne rzeczy, a która, niestety, często zostaje w cieniu, a profity z jej działalności czerpie ktoś inny. Przeważnie: mężczyzna. I chyba dlatego chciałam pokazać na swoich fotografiach kobiety jako osoby, które mają siłę sprawczą.
— Odbieram to podobnie. Na zdjęciach sensualnych widzimy kobiety, które zdają się mówić „jestem krucha i wrażliwa”, a na moich dopowiadają „… ale zmuszacie mnie do tego, żebym była władcza i silna”.
— Magią. Pamiętam, że kiedy miałam 5-6 lat, robiłam zdjęcia z dziadkiem, a później je z nim wywoływałam. Już wtedy uważałam, że to niesamowite: można zatrzymać chwilę, by później do niej wrócić. Mam świadomość, że w fotografii było już chyba wszystko. Tym, co ja mogę wnieść do niej nowego, jest moje spojrzenie: na fotografowany przedmiot czy osobę. To nie jest wówczas reportaż, ale moja, odrealniona nieco, wizja. To mnie zachwyca. Fotografowanie jest dla mnie też rodzajem „odbarczania”. Ja przy tym odpoczywam. Choć skłamałabym, mówiąc, że fotografia nie dostarcza mi stresu (śmiech). Mam poczucie, że fotografia stanowi też narzędzie do budowania porozumienia z innymi, a dyskusje o niej łączą ludzi.
d.bruszewska@gazetaolsztynska.pl
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez
magda #3060967 22 lut 2021 09:54
Za te skakanie w buciorach po meblach ta młoda "fotografka" powinna dostać kopa w dupę.
Ocena komentarza: warty uwagi (3) ! odpowiedz na ten komentarz